Informacje

  • Wszystkie kilometry: 17759.30 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: brak danych.
  • Prędkość średnia: brak danych.
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy TandemYogi.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2014

Dystans całkowity:638.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:70.92 km
Więcej statystyk
Sobota, 29 listopada 2014

Z wizytą w Anklam

Pogoda zapowiadała się fantastyczna, lekki mrozik, duuuużo słońca i tylko nie wiadomo po co tak wiało, przynajmniej nad zalewem wiatr sprawiał, że odczuwalna temperatura była dużo niższa... tak więc wyspaliśmy się, potem szybciutko autem do Leopoldshagen i dalej rowerami do Anklam.
Krowy wyglądały na lekko zdziwione widząc zima rowerzystów...
tymczasem kilka km dalej...

mamy dobra wiadomość, wieża widokowa kawałek za Bugewitz, znowu stoi na swoim miejscu, jest nowa i ładniejsza :)




Wanda i jej nowa zabawka, kubek na herbatę... ;)




kolejna wiadomość jest taka, że Niemcy wzięli się za nawierzchnię na krętym odcinku wśród rozlewisk (w kierunku drogi do Kamp), niby będzie lepiej, ale czy ładniej... a droga wcale nie była taka zła...








a do Anklam już tylko osiem km z wiatrem w plecy... co by oznaczało że powrót nie będzie tak miły... i nie był ;


niby nic się nie dzieje, krowy się pasą, a tymczasem jakby się dobrze przyjrzeć... ;)

drapieżca...

po dojechaniu zrobiliśmy mały rekonesans w poszukiwaniu ciekawych miejsc, w tym miejsca obiadowego w którym można się ogrzać... tymczasem graffiti w Anklam... :)



ot cwaniak...






na koniec natrafiliśmy na mini zoo...


powrót w większości drogi jak zwykle po ciemku, zima wcale nie jest taka straszna, trzeba się tylko odpowiednio ubrać... polecam odzież z wełny Merino, która dzisiaj zdała egzamin na piątkę :)
  • DST 47.30km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 listopada 2014

Nadarzyce - Szczecinek

Po wczorajszych przebojach dzisiaj postanowiliśmy nieco ograniczyć ilość atrakcji i spędzić dzień na spokojnej jeździe przez wrzosowiska...
Rankiem jeszcze spojrzeliśmy na mapę, gdzie była wzmianka o największym w Europie bombowisku...

następnie odwiedziliśmy obóz jeniecki...


i Gródek zwany Kłominem, a w zasadzie to co tylko zostało, bo wiele budynków poszło do wyburzenia i ostało się już tyko kilka...




a jeden z nich kupił Pan Stasiu i przerabia na pensjonat...

a my ruszyliśmy w kierunku wrzosowisk...


lisek poznał nowego kolegę słonika... ale tylko na chwilkę, bo słonikowi chyba bardzo spodobały się wrzosowiska i postanowił tam zostać, nic nikomu o tym nie mówiąc... ;)





a tymczasem kawałek dalej... ach piękny miała Wanda widok, zajęła miejsce w pierwszym rzędzie... :)

przechodząc po śladach które zrobiły było jeszcze czuć dziką zwierzynę...


był i pomnik przyrody...






dziewczyny wygospodarowały także czas na szukanie kurek...



kolejną atrakcją miały być ruiny pałacu w Juchowie... i pewnie kilka lat temu to jeszcze była atrakcja, ale obecnie jest już mocno zniszczony...



a tymczasem kawałek dalej spotkaliśmy dość towarzyskie dziewczyny ;)



a gdy zaczęło się zmierzchać, dojechaliśmy do jeziora Trzesiecko, a potem już tylko gnaliśmy do Domu Woźnego, gdzie mają bardzo dobre pierogi w kilkunastu smakach, za zaoszczędzone wczoraj pieniądze kupiliśmy 10 porcji, z czego 6 zabraliśmy do Szczecina - obiad na dwa dni jak znalazł :)

To był kolejny udany weekend...  dzięki Tunia za miłe towarzystwo :)
  • DST 79.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 listopada 2014

Wałcz - Nadarzyce

Kolejny weekend na rowerze, tym razem w miłym towarzystwie Tuni... wycieczka z cyklu pojedźmy na naleśniki do Wałcza i na pierogi do Szczecinka, ale żeby głupio nie wyszło, to znajdźmy jeszcze coś do zwiedzania po drodze, no i znaleźliśmy, aż nadto... :)
Jako że jest zima i dni coraz krótsze, odpadała opcja jechania pociągiem który do Wałcza przyjeżdżał około 11, więc ruszyliśmy o 4:50, na dodatek ze Stargardu... no cóż pobudka około 3:00, no ale rower wymaga poświęceń :)
Najpierw przed śniadaniem runda dookoła jeziora...

jedyny w Polsce most wiszący nad jeziorem :)



chyba byli tu jacyś zakochani harcerze :)

i znowu w Wałczu...

i nasze śniadanko, czyli pierwszy cel podróży...

i dalej w kierunku Nadarzyc, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg "U Stasia" :)


tu kiedyś dumnie stał pomnik przyrody... Kapitan Bruski Grab

a teraz leży obok...


nasza trasa prowadziła przez rejon umocnień...





spacerkiem po lesie...




Wanda studiuje mapę... a tak naprawdę siedzi na fb :)

Tunia też w swoim żywiole...


dziewczyny chciały za granicę, to pojechaliśmy do Szwecji ;) w zasadzie mieliśmy tam zjeść obiad, ale knajpy jeszcze były zamknięte, więc zrobiliśmy foto i pojechaliśmy dalej...


Celem numer dwa była stara baza rakietowa... wszystkich nie odwiedziliśmy, bo nie mieliśmy tam całego dnia, poza tym trzeba coś zostawić na później...








W Nadarzycach zostawiliśmy część gratów i pojechaliśmy do Machlin, na obiadokolację...

zajechaliśmy jeszcze za namową Tuni na stary cmentarz...

tak sobie jechaliśmy asfaltem, aż Wanda wpadła na pomysł aby zrobić skróta... czemu nie, droga dobra, to jedziemy, mimo że za mostem była tabliczka, poligon wojskowy i takie tam inne dziwne napisy... :)

Strefa niebezpieczna, ale przecież tu taka cisza i spokój...

nawet na "posterunku" nikogo nie było...


no to przejechaliśmy, w Machlinach wciągnęliśmy obiadokolacje i powrót, ale którędy, no jak to, podobna droga tylko bardziej środkiem... było ciemno ale tylko do momentu aż zobaczyliśmy dużo czerwonych światełek, to był uziemiony MIG, obawiając się kłopotów ominęliśmy go szerokim łukiem, tyle że na drodze stanęły nam jeziora których nie dało się ominąć... na szczęście znaleźliśmy wąski przesmyk pomiędzy nimi, trochę gimnastyki i wszyscy po kilku minutach byliśmy na drugiej stronie, po czym dojechaliśmy do miasteczka... miejscowi w sklepie przecierali oczy ze zdumienia jak im powiedzieliśmy którędy przyjechaliśmy... podobno jest tam ochrona która za pośrednictwem Policji sprzedaje "bilety wstępu" wyceniane od 200-500 zł za osobę... razy trzy i w dwie strony... tośmy zrobili interes życia :)
  • DST 89.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 listopada 2014

Litomerice - Praha

W zasadzie tego dnia na wieczór powinniśmy być w Pradze, a my tymczasem mieliśmy chyba cały dzień w plecy... więc z rana wstaliśmy, i ruszyliśmy nadrabiać zaległości...
zaczęliśmy od cukierni...

potem było śniadanie...

i piekarnia...


tego dnia specjalnie pojechaliśmy alternatywną częścią aby zobaczyć Terenzin... kiedyś fort, który w czasach II wojny światowej wykorzystany był przez Hitlera jako getto... ale tylko z pozorów, bo w rzeczywistości był to obóz zagłady...






następnie promem chcieliśmy przeprawić się na właściwa stronę szlaku... ale że było już po sezonie, to najbliższy był w kwietniu, więc ruszyliśmy dalej...

Roudnice nad Labem...



koło pewnej fabryki wędkarze łowili rybki... podobno wyskakiwały już ugotowane... :)


i znowu te pociągi...

Melnik...





patrząc na mapę mieliśmy trzy opcje do wyboru, dwie prowadziły przez prom za kilka kilometrów - ale że było po sezonie, to przeczucie kazało nam skorzystać ze schodów...



i nagle pośród niczego mega pałac... no cóż zobaczymy go następnym razem... bo zawzięliśmy się i postanowiliśmy jednak dojechać tego dnia do Pragi :)

przeprawa przez tamę...



znaleźliśmy hostel dla podróżników, zostawiliśmy graty i pojechaliśmy szukać kolacji... i lepszego miejsca znaleźć nie mogliśmy.... knajpa nazywała się Kolonial i była to rowerowa knajpa :)




i jakby nam było mało tego dnia zrobiliśmy sobie jeszcze Praga by night :)





a następnego dnia z rana uprawialiśmy głównie shopping... półtora kilo Studenckiej i takie tam ;)




potem już tylko na pociąg i dalej do Drezna...



jeszcze tylko odwiedziliśmy na starówce kawiarnię z prawdziwą pyszną czekoladą, kupiliśmy małe co nieco i wróciliśmy do naszego autka, by dalej spokojnie dojechać do domu... :)

  • DST 134.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 listopada 2014

Decin - Litomerice

Kolejnego dnia pogoda nam się skiepściła... rano pojechaliśmy zwiedzać część miasta po drugiej stronie rzeki, zaczęliśmy od Synagogi...


i okazało się, że do tego zamku wysoko na skale to już wcale niedaleko jest, więc poszliśmy tam drogą wyznaczoną przez Wandę, no bo co będziemy tyle jeździć :)

ale za to widoki były tego warte...




ot i nasz pałacyk...

dobre miejsce było, to i czas na wygłupy się znalazł...

i na małą sesyjkę :)




a potem jak ludzie, na rowerach drogą w dół...

zahaczyliśmy jeszcze o zamek, gdzie Wanda kupiła mapę czeskiej części szlaku...



i znowu nasz zameczek na skale...

bród, ale jakiś nie działający... ;)


i znowu te pociągi...

a na miejscu odpoczynku stojak rowerowy... zemsta murarza, a może raczej grabarza :)

czeski promik...

przyznać trzeba, że szlak zarówno po niemieckiej jak i czeskiej stronie jest bardzo dobrze oznakowany...


16% fiu fiu... :)

Usti nad Labem... raczej mało ciekawe, ale dobre jedzenie mają :)


Zdymadło :)

Cyklo kemp... był plan aby tam przenocować, ale na planach się skończyło :)

25%!!! No, robi się coraz ciekawiej... :)


Na wieczór trafiliśmy do miejscowości Litomerice, znaleźliśmy kieski nocleg i to bez śniadania... no ale jak się bierze pierwsze lepsze wolne, to tak bywa... całkiem ładne miasto, które zwiedziliśmy wieczorem, tylko ja miałem lenia do robienia zdjęć... starówka cała w bruku i jednych smyrkach :)
  • DST 65.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 listopada 2014

Stadt Wehlen - Decin

Coś mi mówiło, że jak wstanę rano i pojadę na małe zwiedzanko, to nie będę tego żałować... i chyba opłacało się, nawet pomimo choroby... :)
kierunek Rathen, gdzie wczoraj upatrzyłem sobie możliwie daleki wjazd rowerem, w celu pozwiedzania okolicznych skałek...

no i wjechałem gdzie się dało, a potem pozostał ino czarny szlak... dwie ciężkie sakwy w rękach, bo przecież po co mi plecak... i dalej szukać drogi na szczyt...



oj niebyło łatwo, a wręcz masakrycznie ciężko, że aż spóźniłem się na wschód słońca...

ale było warto, zresztą co tam dużo mówić :)










ot machina oblężnicza na szycie góry...


ostatnie zdjęcie i jak człowiek po schodach, normalną drogą zbiegłem na dół, zbiegłem bo oczywiście byłem już ze trzydzieści minut po czasie... a jeszcze musiałem znaleźć rower i wrócić do następnej miejscowości na śniadanie :)

po śniadanku już z Wandą przeprawiliśmy się promem na drugą stronę i ruszyliśmy na szlak...


zapowiadał się piękny dzień :)

o pociąg... no właśnie pociągów było tam bardzo dużo,  tory biegły wzdłuż Łaby a one jeździły średnio co 5 minut... myślałem żeby dźwięk towarzyszący zamykaniu szlabanów ustawić sobie jako dzwonek w telefonie... :)

Bastei :) to tam na górze byłem z rana :)

o znów jakiś pałacyk, tym razem prywatny.... :)

Konigstein... niestety z powodu natłoku atrakcji minęliśmy je bokiem...

Polska złota jesień w Niemczech :)








Bad Schandau...

o znowu tramwaj, to jedziemy... ale tym razem bez rowerów, no dobra jedziemy... myśleliśmy że chociaż wjedziemy w jakieś góry, skąd będą rozpościerać się fantastyczne widoki, a jedynym widokiem był widok na wodospad... no cóż, czuliśmy się lekko wyrolowani na kilkanaście ojro i półtorej godziny... mogliśmy jechać tam na rowerach, byłoby szybciej i dużo taniej :)


a w drodze powrotnej to było aż tak ciekawie ;)


no i w końcu Czechy, w Hreńsku w zasadzie mieliśmy być wczoraj... i te tablice zupełnie jak w Polsce...


sama miejscowość lekko podupadła... kilka knajp i dużo więcej straganów z chińszczyzną...

był tez ciekawy potok do zobaczenia, to zobaczyliśmy i pojechaliśmy coś zjeść...


zupka czosnkowa :) pychotka :) a na drugie rybka... co jak co, ale trzeba przyznać że gotować to Czesi potrafią...

znowu prom na drugą stronę i znowu jesteśmy w Niemczech... :)


ale nie na długo :)

Decin...

i zamek wysoko na skale...

tak więc znaleźliśmy nocleg, w hotelu na rynku przyjaznym rowerzystom... co niestety wcale nie było tanie... więc postanowiliśmy zapomnieć o tym podczas kolacji :)


  • DST 66.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 listopada 2014

Drezno - Stadt Wehlen

Z okazji długiego weekendu postanowiliśmy pojechać gdzieś gdzie jeszcze nie byliśmy, a uważaliśmy, że będzie ciekawie... z Drezna do Pragi :) tak więc pomimo mojej choroby (na wycieczki zwolnienia lekarskie nie działają) wsiedliśmy w zasadzie jeszcze w nocy w auto i pognaliśmy do Drezna... myśleliśmy o pociągu, ale w DB akurat mieli strajk... :)
kładka rowerowa na szlaku wzdłuż Łaby...


autko zostawiliśmy zaraz przy zjeździe z autostrady na P+R i pognaliśmy do Drezna...

szybka wizyta na starówce, Drezno już kiedyś dwukrotnie zwiedzaliśmy, więc dalej jazda na część szlaku Łaby, którego jeszcze nie przejechaliśmy... kiedyś stąd ruszaliśmy, ale w drugą stronę :)


pojechał z nami słonik, bo znajomi z pracy prosili, abym zabrał go ze sobą... ;)


niby już na szlaku, a tu jak na złość pałac za pałacem... co tylko schowasz aparat to zaraz pałac :)


suweniry w Loschwitz...

była tutaj ciekawa atrakcja w postaci tramwaju, który zawoził turystów na wysoko położoną część miasta... i do tego zabierał rowery :)

no to jedziemy :)


pełna automatyka, że nawet motorniczego z nami nie było...


pokręciliśmy się troszkę po górze i po ostrym zjeździe w dół pojechaliśmy dalej... a widoki były urocze...

drugie śniadanko przy pięknej pogodzie :)

mimo jesieni pływają tam jeszcze promy turystyczne...

co jakiś czas można natknąć się na działające przeprawy promowe...

Schloss w Pillnitz...
Pirna kiedyś...

i to samo miejsce teraz :)


pozwiedzaliśmy bo to ładne miasto, zjedliśmy zupkę i pojechaliśmy dalej...


za dużo nie przejechaliśmy, a już zaczęło zmierzchać...

Stadt Wehlen... tutaj zaczęliśmy rozglądać się za noclegami, ale spoko, spoko, znajdziemy dalej...



w kolejnej miejscowości Kurort Rathen, hoteli i pensjonatów było całe mnóstwo, ale albo nieczynne, albo wszystko zajęte, albo cholernie drogie... np to wróciliśmy do Stadt Wehlen i znaleźliśmy przytulny pokoik u niemieckiej babci... razem ze śniadaniem 50 ojro, ale cena warta jakości :)

No właśnie, Niemcy to nie Polska i raczej warto sobie wcześniej zapewnić nocleg, bo my i tak mieliśmy dość dużo szczęścia... :)
  • DST 60.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 listopada 2014

Szlakiem Bielika

Można powiedzieć, że to był służbowy wyjazd z Wandą, na tapecie było ustalanie przebiegu szlaku Berlin - Szczecin i sprawdzenie czy i w jakim stopniu nadaje się do tego Szlak Orła Bielika... :)

A na szlaku zrobiło się jesiennie :)




  • DST 38.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 listopada 2014

Strasburg - Wolfshagen - Woldekg

To była wycieczka w tempie iście fotograficznym, bo i zdjęć się uzbierała cała masa :) był pomysł, optymistyczna prognoza pogody, no to trzeba było jechać... :)
Początek pochmurny...

to małe kółeczko nad wiatrakiem to słonce...

ale z każda minutą było coraz lepiej....

kościółek w Fahrenholz...


wycieczka się chyba coraz bardziej podobała, albo to słońce coraz bardziej świeciło.... :)


Hektary kwitnącego rzepaku!!! W listopadzie!!!

No i dotarlismy do Wolfshagen, gdzie zwiedzania było bez liku... piękny kościół, ciekawa stara zabudowa, ach co tu dużo gadać... zdjęcia opowiedzą to lepiej...






w ruinach był kolejny czas na zdjęcia...

nawet ja się kilku doczekałem... :)

oj nie było łatwo...

a z każdą chwilą jakby nawet coraz trudniej...



i znowu na trasie, w drodze na obiad do Furstenwerder...

Alter Bahnhof - serdecznie polecamy!!!



nawet mamy zdjęcie razem ;)

w Gohren spotkaliśmy to, co w Niemczech bardzo lubimy... przydomowy sklepik... orzechy, jabłka i dżemixy... :)

i kolejne zwiedzanie czekało nas w Woldekg, choć było już późno, a do auta 17 km, to jakoś się tym nie przejmowaliśmy...

tym bardziej, że po obejrzeniu pierwszego wiatraka w oddali zobaczyliśmy jeszcze jeden, tak nam się bynajmniej wydawało...


centralna część miasteczka otoczona jest starym murem, szkoda tylko że nie zachowała się zabudowa mieszkalna, bo to co tam postawili, nie bardzo do niego pasuje...

a po drodze wypatrzyliśmy wiatrak nr 2, a potem mapkę na której były jeszcze trzy koło siebie...

nr trzeci za zdjęciu, czwarty był w remoncie...

a w piątym była... kawiarnia :)

obiad w starym dworcu, kakao z ciastem w starym wiatraku, do pełni szczęścia brakowało jeszcze wypieków z piekarni w starej poczcie, która niestety była zamknięta... :)

Muzeum Oldtimer'ów

no i dalej już po zachodzie słońca ruszyliśmy w drogę powrotną do Strasburga...

ot widoczek... :)

zapakowaliśmy rowery, zrobiliśmy ostatnie zdjęcie i do domu :)

To był dobrze spędzony dzień :)
  • DST 60.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl