Informacje

  • Wszystkie kilometry: 17759.30 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: brak danych.
  • Prędkość średnia: brak danych.
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy TandemYogi.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:427.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:71.17 km
Więcej statystyk
Niedziela, 19 kwietnia 2015

Czaplinek - Wałcz

Tułaczki po województwie zachodniopomorskim dzień drugi... :)

wstałem rano, żeby zrobić śniadanie, ale było coś, co je nieco opóźniło... całe mnóstwo ptaszorów :)
Szpaki...

Sikorka...

Pliszka...

i największy pozer, Kwiczoł :)
Sławogród niestety zamknięty...


a na rynku znaleźliśmy rower :) duuuży rower :)


udając się w kierunku Wałcza natknęliśmy się na głaz Tempelburg...



dzisiaj było krócej ale ciężej, zdecydowana większość trasy w terenie i to dość ciężkim...



ot, taki widok po wycince...

a potem był obiad, który wzięliśmy z domu...

jedzonko się przygotowywała, a Wanda nie traciła czasu...

rower cargo, wersja wiejska... ;)

nieużywana linia kolejowa w okolicach Kłosowa...

droga piękna, ale mocno piaszczysta...


celem nr 2 była zagroda Żubrów w Jabłonowie...

w której obecnie znajduje się 6 osobników, zrzucających sierść na lato...


sama zagroda w zasadzie nie rzuca na kolana, zmieni się zapewne po oddaniu do użytku tarasu widokowego, ale obsługa bardzo miła i ciekawie o nich opowiadająca... :)

a my dalej na skróty, omijając drogę krajową szerokim łukiem...

przyszedł czas na deser :)

a potem jeszcze sierota Tomek zostawił okulary przeciwsłoneczne, o czym zorientował się 4,5 km dalej... więc zrzuciłem bagaże zostawiając je z Wandą i zrobiłem sobie mały wyścig... na szczęście byliśmy już na szlaku rowerowym pomiędzy Nakielnem a Wałczem z dość dobrą nawierzchnią, więc prędkość na liczniku tylko okazjonalnie schodziła poniżej 30km/h :)

na koniec jak zwykle naleśniki w Wałczu i czas do domu... tylko tego budynku dworca tak jakoś zawsze nam szkoda...


  • DST 91.00km
Sobota, 18 kwietnia 2015

Świdwin - Czaplinek czyli po Szwajcarii Połczyńskiej

Szukając pomysłu na wycieczkę postanowiliśmy wrócić do Szwajcarii Połczyńskiej oraz odwiedzić wymarudzony przez Wandę Czaplinek... więc ruszyliśmy pierwszym pociągiem do Świdwina i dalej w kierunku Połczyna...
skoro był to pierwszy pociąg, to znaczy że słońce w Szczecinie dopiero co wstawało...

na dzień dobry zwiedzanie Świdwina...


w szczególności postanowiliśmy zajrzeć do zamku...


no i w drogę do Połczyna... dzisiejsza trasa to było ciągłe pasmo pagórków, większych i mniejszych, a tutaj Wanda po pierwszym, jakby nieco rozgrzana...


ruiny pałacu w Bierzwnicy...

w międzyczasie udało nam się kupić mleko od gospodarza, a w zasadzie prosto od krowy... więc na pierwszym postoju raczyliśmy się pyszną czekoladą :)

coś czuję, że jak kolega Misiacz zobaczy ten kubek, to będzie pełen zazdrości ;)


a tymczasem nasze miejsce postojowe odwiedził Rudzik :)

i Sójka...

tak więc najpierw pod górkę...

a potem zdjęcie koło ulubionego znaku Wandy :)

jechałem troszkę szybciej, ale musiałem się wyprostować aby zrobić zdjęcie... ;)

Połczyn Zdrój...

szybkie odwiedzenie znanych nam już miejsc...

i w drogę po Szwajcarii...


dolina pięciu jezior...

i to w Szwajcarii podoba nam się najbardziej... piękne pagórki... :


i kolejna przerwa, tym razem kawowa...


to była jedna z najładniejszych tras jaka ostatnio jechaliśmy...

piękne widoki i świetna nawierzchnia, w większości asfalt, a czasami bardzo dobre szutrówki w lasach...




na obiad postanowiliśmy zajechać do dworku w Luboradzy... w szczególności polecamy zupy (pyszne i tanie) oraz naleśniki równie pyszne i jeszcze tańsze... :)



na trasie można spotkać sporo miejsc do odpoczynku...

a w Chłopowie odkryliśmy Gospodarstwo Pasieczne - Miody Drahimskie :)

co oznaczało, że nasz bagaż nieco się powiększył...



a my tymczasem dobijaliśmy do setnego kilometra (co nam często się nie zdarza) a to oznaczało, że dojeżdżamy do Czaplinka :)


zrobiliśmy zakupy, znaleźliśmy camping (30 zł za dwie osoby pod namiotem, łącznie z prysznicem) obejrzeliśmy zachód słońca i nieco zmęczeni, w zasadzie to niewyspani po poprzedniej króciutkiej nocy spędzonej na pakowaniu, poszliśmy spać :)

  • DST 108.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 kwietnia 2015

Gramzow - Wichmannsdorf

Wczorajszą piękną sobotę, gdy chyba wszyscy jeździli na rowerach spędziłem w pracy, więc postanowiliśmy z Wandą odbić to sobie w niedzielę... plan był taki aby odwiedzić dwa nasze ulubione miejsca, a przy okazji się troszkę zmęczyć... załatwiła nam to pagórkowata trasa i mocny dzisiejszego dnia wiatr :) Nasze zmagania zaczęliśmy w Gramzow, gdzie zostawiliśmy samochód i pojechaliśmy w kierunku Wichmannsdorf z mnóstwem zwiedzania po drodze... no i wiatrem prawie cały czas w twarz... pod górę i pod wiatr :)
Rano, jeszcze jakby nieco chłodno...


a my mieliśmy jeszcze jeden cel, sprawdzić wykorzystanie podczas wycieczki... hamaka :)

jego zamontowanie zajmuje około 3 minut... a miejsca w sakwie zajmuje tyle co mały termos na zupę, tylko że jest lżejszy :)

a ile sprawia radości :)

tak więc Wanda zajęła się czytaniem książki, a ja poszedłem na zdjęcia :) Sikorka...

mistrz kamuflażu...

Pliszka

odwiedziliśmy znajomy nam camping w Warnitz...

i jechaliśmy sobie, a to w górę, a to w dół... ale cały czas niezmiennie pod wiatr...

widok na jezioro Oberuckersee...


punktów widokowych było dzisiaj pod dostatkiem...



i ruin także...


Fergitzer Muhle...


Gerswalde

schloss

Heimatstube

niestety wszystko pozamykane...

no i w końcu dotarliśmy do Wichmannsdorf do Cafe Eigen Art :)  to urocze miejsce poznaliśmy rok temu podczas jednej z wycieczek, gdzie znaleźliśmy ochłodę podczas upalnego dnia... a co najciekawsze, że i Pani nas poznała :)


Ice chocolate nie smakowało tak jak wtedy, bo jakby to powiedziec temperatury były nieco rózne, ale i tak było pyszne... no i ciasta także.. w zasadzie to ciasta były rewelacyjne :)

no zaczęliśmy drogę powrotną, już jakby z wiatrem, choć czasami mieliśmy wrażenie, że robi nas w balona... a niemieckie szlaki rowerowe jak się okazuje, nie zawsze są z asfaltu...


Krochlendorf...


Potzlow

i drugie miejsce na naszej dzisiejszej liście, czyli Klostergarten w Seehausen... fiszbuła, ciasto i izotonik :)

jeszcze, już chyba tradycyjnie, pamiątkowe zdjęcie przed drzwiami... :)

kilka minut spędzonych na placu zabaw...

i wracamy znowu do Gramzow... jako że jesteśmy nadspodziewanie wcześnie, jak na nas, robimy jeszcze małe kółeczko po mieście... Klosterruine


i przez płot zwiedzamy Muzeum kolei...



Było miło, ale się skończyło :)
Trasa
  • DST 85.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Saksonia dzień trzeci

Mimo że było zimniej, bo w nocy około 3stopni na minusie, nad ranem tylko jeden, to dzięki takiemu sprytnemu noclegowi nam było jednak jakby cieplej... ale tylko do czasu wyjścia z namiotu :) no więc pobudka o 6:00 i szybkie pakowanie, co by zatrzeć ślady naszego obozowania... :)

i już po krzyku :)

oliwa nam chyba zamarzła, a gorąco herbata w kubku termicznym po chwili stała się tylko ciepła...

no to w drogę... dzisiaj ma być bardziej z górki niż pod górkę... jeszcze tylko rzut oka na licznik...

pogodny ranem nie zwiastował... opadów śniegu... spoko, popada tak jak wczoraj z 15 minut i będzie ok :)


ale po godzinie, zaczęliśmy się już lekko niepokoić... a najgorsze było to, że jechaliśmy dokładnie pod wiatr i sypało prosto w oczy...


Spotkaliśmy kolędników... jedni nawet "sprzedali" Wandzie kilka rózg na szczęście :) nie żebym pomagał im ją przy tym trzymać ;)

a tymczasem zima miała się dobrze... aż nadto dobrze, no w końcu święta powinny być białe ;)


kilka górek było jeszcze przed nami a na nich zaczęły się problemy, bo nasypało już tyle śniegu, że tylko koło poczęło kręcić się w miejscu... a jak było z górki to jazda na hamulcach, co by się czasem nie rozpędzić... no to dzisiaj nadrobimy, że hoho...

więc o godzinie 11:00 licząc na poprawę warunków na drodze, wylądowaliśmy na obiedzie :)

Zupa czosnkowa z dodatkami... każdy dodaje według uznania :)

no i nieco się poprawiło, a przynajmniej na jakiś czas przestało padać :)


przekraczamy granicą w okolicy Tomasowa...

w Niemczech witają nas świąteczne zające :)

jeszcze ze dwie górki i od miejscowości Ottendorf zaczynamy około 17km zjazd :)

pełen niezwykłych widoków...


w górach pomimo nie najlepszej pogody, jak to mówią czasem słonce częściej śnieg/deszcz, całe mnóstwo turystów, ale pieszych z plecakami... choć my co prawda mijamy się co jakiś czas z parą Niemców jadących do Drezna...


słoneczko i parująca woda...




i śnieg z deszczem... i ten zabytkowy tramwaj, który mieliśmy przyjemność ostatnio się przejechać...

i znowu słońce...


ruch samochodów na tej drodze niewielki...

i znowu leje...

Bad Schandau powitało nas słońcem...

które dzielnie nam towarzyszyło aż do Konigstein...

parostatkiem w długi rejs... ;)

przy gorącej czekoladzie na rozgrzanie przeczekaliśmy deszcz i pomiędzy chmurami ruszyliśmy dalej :)

ruch pociągów bardzo duży, w zasadzie co kilka minut coś jechało...


jeszcze rzut oka na Bastei...

i lecimy do auta, żeby zdążyć przed chmurą...

niestety nie zdążyliśmy... :(

Trasa
Kolejna weekendowa wycieczka dobiegła końca dając nam odpowiedzi na niektóre z pytań, co z nami będzie w Norwegii... Tym, którzy jeszcze tutaj nie jeździli serdecznie polecam ten rejon... można po płaskim wzdłuż rzeki, po górach odbijając w głąb lądu, albo czasem zejść z roweru i pochodzić trochę na piechotę, to takie miejsce w którym chyba każdy znajdzie coś dla siebie... no i jedzenie w Czechach bardzo dobre i nie drogie... my pewnie jeszcze nie raz tu wrócimy, w końcu jeszcze sporo nam zostało do zobaczenia :)
  • DST 62.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 kwietnia 2015

Saksonia dzień drugi

No to wyspaliśmy się (około 10 godzin) i do tego nie zmarzliśmy, mimo że temperatura dochodziła do 2 stopni na plusie... :) Porządny śpiwór i materac zrobiły swoje... a przecież spaliśmy w letnim namiocie, który oprócz cieniutkiej podłogi składa się przede wszystkim z moskitiery, co sprawia że wiatr przechodząc pod tropikiem hula w nim aż miło :) W nocy cieplutko, ale problem jest z wyjściem z namiotu, gdy na dworze ziąb... a tu trzeba zrobić śniadanie i najlepiej jeszcze się umyć... no właśnie, podgrzać zupę na śniadanie można w kurtce, ale co z myciem w zimnej wodzie przy trzech stopniach na plusie... jestem ciekaw jak sobie z tym radzą podróżnicy na długich zimowych wyprawach :)

dzisiaj dzień górski, no prawie górski, w każdym bądź razie pod górę ;)

a ja dodatkowo testowałem low ridera, no i muszę przyznać, że rower prowadzi się podobnie do tandemu... :)


pierwsze górki były dość ciężkie...


w tej zamkniętej jeszcze restauracji mieliśmy zjeść naleśniki, no ale musieliśmy to odłożyć na jakiś czas...

po drodze jedna z atrakcji był Ptaci Kamien...


trasa dzisiejszego dnia była bardzo urokliwa, ale i bardzo ciężka...


jeszcze jedna taka góra i... ;)

potem były naleśniki w Vysoka Lipa i jakieś brambory, czy inne pyzy z owocami nieźle zapychające żołądek :)


i skróty nr 3, chyba "najlepsze" z dotychczasowych... w zasadzie był zakaz rowerów, no ale co, my nie damy rady???

w zasadzie Wanda chciała zawrócić, a ja nie chciałem jej słuchać, więc musieliśmy dać radę, tym bardziej, że droga powrotna nie byłaby wcale łatwiejsza...



miałem plan aby tutaj nocować, ale może to i dobrze że nie wyszło... bo turystów tutaj cała masa kręciła się pewnie od samego rana i człowiek musiałby wcześniej wstać...



ja spędzałem czas na zdjęciach, a Wanda na czytaniu...

na koniec jeszcze kilka zdjęć i w drogę... wczoraj na starcie mieliśmy dwie godziny opóźnienia, a dzisiaj licząc start od młyna już ponad cztery... ;)






woda od św. Huberta... z mnóstwem minerałów na czele z żelazem :)


kiedśs jak byliśmy w czeskim raju, to miałem wrażenie, że szlaki rowerowe są zaznaczone tylko na mapach, a tymczasem tutaj także w terenie, co bardzo ułatwiało podróżowanie... no i szutrowe nawierzchnie w bardzo dobrym stanie... :)

trza było nieco skrócić trasę, więc postanowiliśmy pojechac do Kyjowa :)

Jetrichovice

w weekendy jeżdżą specjalne autobusy z przyczepka na rowery... :)

po drodze była Tokani, ja widziałem co nas czeka, ale co będę Wandę denerwował, jeszcze się rozmyśli ;)

pałacyk po drodze...



i znowu nie było łatwo, ale za to jak pięknie... :)



jeżeli podczas podjazdu przednie koło ucieka do góry, to znaczy że nachylenie jest zacne.... u mnie ze względu na przednie sakwy ten problem nie był aż tak duży, ale przez ilość balastu wcale nie miałem łatwiej ;)





Wanda postanowiła sprawdzić, czy to aby na pewno szczyt... no niestety jeszcze nie, ale już końcówka... a u celu czekała na nas kolejna porcja zupy czosnkowej :)

Czesi to jednak mają poczucie humoru :)


no to podjedliśmy i pojechaliśmy dalej, już jakby w dół, tylo krajobraz nam się troszkę zmienił, na bardziej biały.... hmmm, będzie padać, nie chyba nie...?

a jednak :)


jak po kilku minutach intensywnych opadów postanowiliśmy ubrać się nieco bardziej odpowiednie, to... wyszło słonce :)

no i dotarliśmy do Kyjowa...


skąd po dłuższym zastanowieniu ruszyliśmy w kierunku Vlci Hora, gdzie ja planowałem nocleg...

jeszcze tylko porządna obiadokolacja...

i jedziemy, o tam :)

a w zasadzie idziemy :) a raczej ciągniemy się pod górę po śniegu...

ostatnie 200 metrów to prawdziwa katorga, no ale zrobiło się późno, do najbliższego kempingu daleko, więc to była najlepsza opcja spania na dziko :) punkt obserwacyjny pozamykamy na cztery spusty...

równego miejsca pod namiot na szczycie było jak na lekarstwo, ale...  miałem plan :)

To był ciężki dzień podczas którego przejechaliśmy ledwie 33km, no ale było sporo chodzenia, mnóstwo atrakcji do zwiedzania, więc może jednak nie ma aż takiej tragedii, choć dystans optymizmem nie napawał... no ale jutro wcześnie wstaniemy i wszystko nadrobimy :)
Trasa
  • DST 33.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 kwietnia 2015

Saksonia dzień pierwszy

Co fajnego można robić w święta, oczywiście wybrać się na rower... zamiast walczyć z pełnym stołem, postanowiliśmy w ramach przygotowania do wakacji powalczyć nieco z pokonaniem kilku górek w Saksonii Szwajcarskiej... rejon niesamowity, przepiękny o czym przekonaliśmy się podczas wycieczki Elbą do Pragi... więc wybór gdzie jechać był dość prosty. Chcieliśmy sprawdzić dwie rzeczy, czy damy rade z podjazdami i czy nie zmarzniemy pod namiotem :)
Tym razem wycieczkę zaczęliśmy w Pirnie...

na rynku kończył swoja pracę mały targ, a my nieco spóźnieni ruszaliśmy na trasę

na dzień dobry postanowiliśmy wspiąć się na wzgórza w Pirnie, aby zobaczyć Schlosspark...


trafiliśmy także na fajny punkt widokowy...

i ruszyliśmy w dół, drogą na skróty :)

dość ładne skróty...

i wcale nie takie ciężkie jak nam się początkowo wydawało, a przynajmniej nie w porównaniu do następnych :)

a następnie ruszyliśmy szlakiem Łaby...

zastanawialiśmy jak to będzie w święta z knajpkami, czy będziemy mieli gdzie zjeść... i nie było z tym żadnego problemu ani w Niemczech, ani w Czechach :)

Stadt Wehlen...

i tutaj postanawiamy nieco odbić od rzeki, ruszamy niejako w głąb lądu poszwendać się po górkach, co by dotrzec do twierdzy w Konigstein...




po drodze pyszna czekolada w Thurmsdorf...

i jest i nasza twierdza...


zwiedzanie trwa minimum dwie godziny, a my i tak jesteśmy już mocno opóźnieni, więc robimy tylko szybki rekonesans i lecimy dalej...

znowu skrótami...


dużo "lepszymi' niż ostatnio :)

no ale co to dla nas ;)

robimy rundę po miasteczku, którego nie udało nam się zwiedzić ostatnim razem...

i uciekamy promem na drugą stronę rzeki...


co by w Bad Schandau mostem wrócić na poprzedni brzeg...


Bad Schandau...

no i ta wieża widokowa, niestety znowu zostanie na kolejny raz ;)


aż w końcu docieramy do Hreńska, w którym mamy zamiar zjeść porządny obiad... i do tego bardzo dobry jak się okazało... zupa czosnkowa w postaci kremy wylądowała dodatkowo w naszych termosach, co by nie trzeba było kombinować ze śniadaniem... :)

a tutaj będziemy jeść następnym razem ;)

Celem na dzisiaj były ruiny starego młyna, ale zrobiło się ciemno i późno, więc postanowiliśmy przenocować na kempingu w Mezni Louka, co prawda nie było ciepłej wody, ale za to cena niecałe 20 zł za całość dość atrakcyjna :)

Trasa - tak mniej więcej ;)
  • DST 48.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl