Sobota, 8 listopada 2014
Stadt Wehlen - Decin
Coś mi mówiło, że jak wstanę rano i pojadę na małe zwiedzanko, to nie będę tego żałować... i chyba opłacało się, nawet pomimo choroby... :)
kierunek Rathen, gdzie wczoraj upatrzyłem sobie możliwie daleki wjazd rowerem, w celu pozwiedzania okolicznych skałek...
no i wjechałem gdzie się dało, a potem pozostał ino czarny szlak... dwie ciężkie sakwy w rękach, bo przecież po co mi plecak... i dalej szukać drogi na szczyt...
oj niebyło łatwo, a wręcz masakrycznie ciężko, że aż spóźniłem się na wschód słońca...
ale było warto, zresztą co tam dużo mówić :)
ot machina oblężnicza na szycie góry...
ostatnie zdjęcie i jak człowiek po schodach, normalną drogą zbiegłem na dół, zbiegłem bo oczywiście byłem już ze trzydzieści minut po czasie... a jeszcze musiałem znaleźć rower i wrócić do następnej miejscowości na śniadanie :)
po śniadanku już z Wandą przeprawiliśmy się promem na drugą stronę i ruszyliśmy na szlak...
zapowiadał się piękny dzień :)
o pociąg... no właśnie pociągów było tam bardzo dużo, tory biegły wzdłuż Łaby a one jeździły średnio co 5 minut... myślałem żeby dźwięk towarzyszący zamykaniu szlabanów ustawić sobie jako dzwonek w telefonie... :)
Bastei :) to tam na górze byłem z rana :)
o znów jakiś pałacyk, tym razem prywatny.... :)
Konigstein... niestety z powodu natłoku atrakcji minęliśmy je bokiem...
Polska złota jesień w Niemczech :)
Bad Schandau...
o znowu tramwaj, to jedziemy... ale tym razem bez rowerów, no dobra jedziemy... myśleliśmy że chociaż wjedziemy w jakieś góry, skąd będą rozpościerać się fantastyczne widoki, a jedynym widokiem był widok na wodospad... no cóż, czuliśmy się lekko wyrolowani na kilkanaście ojro i półtorej godziny... mogliśmy jechać tam na rowerach, byłoby szybciej i dużo taniej :)
a w drodze powrotnej to było aż tak ciekawie ;)
no i w końcu Czechy, w Hreńsku w zasadzie mieliśmy być wczoraj... i te tablice zupełnie jak w Polsce...
sama miejscowość lekko podupadła... kilka knajp i dużo więcej straganów z chińszczyzną...
był tez ciekawy potok do zobaczenia, to zobaczyliśmy i pojechaliśmy coś zjeść...
zupka czosnkowa :) pychotka :) a na drugie rybka... co jak co, ale trzeba przyznać że gotować to Czesi potrafią...
znowu prom na drugą stronę i znowu jesteśmy w Niemczech... :)
ale nie na długo :)
Decin...
i zamek wysoko na skale...
tak więc znaleźliśmy nocleg, w hotelu na rynku przyjaznym rowerzystom... co niestety wcale nie było tanie... więc postanowiliśmy zapomnieć o tym podczas kolacji :)
kierunek Rathen, gdzie wczoraj upatrzyłem sobie możliwie daleki wjazd rowerem, w celu pozwiedzania okolicznych skałek...
no i wjechałem gdzie się dało, a potem pozostał ino czarny szlak... dwie ciężkie sakwy w rękach, bo przecież po co mi plecak... i dalej szukać drogi na szczyt...
oj niebyło łatwo, a wręcz masakrycznie ciężko, że aż spóźniłem się na wschód słońca...
ale było warto, zresztą co tam dużo mówić :)
ot machina oblężnicza na szycie góry...
ostatnie zdjęcie i jak człowiek po schodach, normalną drogą zbiegłem na dół, zbiegłem bo oczywiście byłem już ze trzydzieści minut po czasie... a jeszcze musiałem znaleźć rower i wrócić do następnej miejscowości na śniadanie :)
po śniadanku już z Wandą przeprawiliśmy się promem na drugą stronę i ruszyliśmy na szlak...
zapowiadał się piękny dzień :)
o pociąg... no właśnie pociągów było tam bardzo dużo, tory biegły wzdłuż Łaby a one jeździły średnio co 5 minut... myślałem żeby dźwięk towarzyszący zamykaniu szlabanów ustawić sobie jako dzwonek w telefonie... :)
Bastei :) to tam na górze byłem z rana :)
o znów jakiś pałacyk, tym razem prywatny.... :)
Konigstein... niestety z powodu natłoku atrakcji minęliśmy je bokiem...
Polska złota jesień w Niemczech :)
Bad Schandau...
o znowu tramwaj, to jedziemy... ale tym razem bez rowerów, no dobra jedziemy... myśleliśmy że chociaż wjedziemy w jakieś góry, skąd będą rozpościerać się fantastyczne widoki, a jedynym widokiem był widok na wodospad... no cóż, czuliśmy się lekko wyrolowani na kilkanaście ojro i półtorej godziny... mogliśmy jechać tam na rowerach, byłoby szybciej i dużo taniej :)
a w drodze powrotnej to było aż tak ciekawie ;)
no i w końcu Czechy, w Hreńsku w zasadzie mieliśmy być wczoraj... i te tablice zupełnie jak w Polsce...
sama miejscowość lekko podupadła... kilka knajp i dużo więcej straganów z chińszczyzną...
był tez ciekawy potok do zobaczenia, to zobaczyliśmy i pojechaliśmy coś zjeść...
zupka czosnkowa :) pychotka :) a na drugie rybka... co jak co, ale trzeba przyznać że gotować to Czesi potrafią...
znowu prom na drugą stronę i znowu jesteśmy w Niemczech... :)
ale nie na długo :)
Decin...
i zamek wysoko na skale...
tak więc znaleźliśmy nocleg, w hotelu na rynku przyjaznym rowerzystom... co niestety wcale nie było tanie... więc postanowiliśmy zapomnieć o tym podczas kolacji :)
- DST 66.00km
- Sprzęt Ścigacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentuj