Informacje

  • Wszystkie kilometry: 17759.30 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: brak danych.
  • Prędkość średnia: brak danych.
  • Suma w górę: 0 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy TandemYogi.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wtorek, 6 maja 2014

Gosda - Grosskoschen

Dzień szósty, to ładna pogoda, no tak chłopaki pojechali do domu, to zaczęło być normalnie... wstaliśmy w miarę z rana, ale nie za wcześnie... śniadanie, pakowanie i w drogę... a widok z naszej miejscówki wyglądał o tak...




To wyrobisko przy Klinge, to była spora atrakcja turystyczna...




dworzec...


a potem cisnęliśmy już do Cottbus, aby w szczególności zwiedzić Branitzer Park




a zwiedzanie zaczęliśmy od...  uzupełnienia niedoboru cukru w organizmie... :)


a potem przyszedł czas na park...


pałac...


i jego okolice...






Wanda pozerka ;)


park jest bardzo ładny i godny odwiedzenia, częściowo można także jeździć po nim legalnie rowerem, jednakże zawiodła nas jego największa atrakcja czyli piramida, na fotografiach reklamowana niczym wyspa kwiatów na początku maja wyglądała, jak zielone pastwisko obrośnięte przez chwasty...


następnie zwiedziliśmy większość sklepów rowerowych tego miasta, z czego przed jednym zaintrygowała mnie takowa rzecz... kto zgadnie co to jest?


pojeździliśmy trochę po starówce...








pocztowy elektryczek.. :)








na wyjeździe z miasta koło ZOO zobaczyliśmy takie oto to cudo dla turystów...


podwieczorek :)


Spremberg...






przez większość dnia jeździliśmy po terenach wykopalisk, drogi co prawda bez zarzutu, ale wszędzie zakaz wstępu i się jakoś nieswojo czuliśmy...


pod wieczór dotarliśmy do Welzlow gdzie był kemping, niestety okazało się, że był... ale tylko na naszej mapie... co dalej... no cóż do najbliższego było około 20 km, więc zrobiliśmy sobie wycieczkę nocną, nie pierwszy zresztą raz :) ale za to pierwszy raz spotkaliśmy po ciemku stado dzików z warchlakami przy samej drodze :), w końcu dotarliśmy do Grosskoschen do kempingu (około 22:30) zjedliśmy porządną kolację i poszliśmy spać :)
  • DST 95.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 5 maja 2014

Bad Muskau - Gosda

No to przyszedł czas rozstania, chłopaki z samego rana ruszyli do domu, na pociąg do Polski, a my dalej jeszcze wzdłuż szlaku Odra-Nysa do miejscowości Forst... po drodze sporo było miejsc do odpoczynku...


i kupiliśmy pyszne wyroby z sera koziego do kanapek, szczególnie pyszna była pasta :)


to były sery od szczęśliwych kóz...


słodziak :)


wiosna w lesie...




a co to?


miejsce odpoczynkowe dla rowerzystów bodajże w Zelz :)


podlaliśmy kwiatki przy studni i pojechaliśmy dalej :)






słup graniczny przed Forst




W Forst najpierw zajechaliśmy do Ostdeutscher Rosengarten... cześć otwarta dla ludzi jest ładna, ale nie zachwycająca, natomiast urodzaj kwiatów jest za płotem z kasą... problem jednak nie polegał na opłacie, ale pozostawieniu rowerów... do ogrodu jest zakaz wstępu z rowerem, nawet gdybyście chcieli go tylko prowadzić...






Misiacz Family :)






most, kilka jest tam takich urwanych...


cóż za ekspozycja w sklepie....




W Forst pozałatwialiśmy sprawy związane z finansami na dalszą część wycieczki, kupiliśmy gaz do butli na pięć minut przed zamknięciem sklepu (oj byłaby kolacja na sucho) zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy dalej... no właśnie, ale co dalej... nie chcieliśmy już jechać szlakiem Odra-Nysa tylko udaliśmy się na zachód aby zwiedzić południową część Brandenburgii włócząc się "wokół komina" po szlaku FP... ruszyliśmy więc w kierunku kempingu który mieścił się w pobliżu autostrady, przynajmniej tak wynikało z mapy... więc pamiętając już taki jeden z Holandii gdzie hałas w nocy był dosyć uciążliwy pojechaliśmy dalej poszukać czegoś innego... i znaleźliśmy urocze miejsce w pobliżu wyrobiska... z ładnym widokiem na jeziorko kopalniane.... tak więc zjedliśmy syta kolację: makaron ze szparagami,papryką, pieczarkami i cebulą, następnie ju prawie po ciemku rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać :)

Czyli w zasadzie półmetek za nami...szlak Odra-Nysa na odcinku Jabłonec-Forst w porównaniu do Mescherin-Frankfurt nad Odrą to dwa różne szlaki... ten odcinek koło nas, to ciągła jazda po wałach z czasami bardzo ładnymi widoczkami, ale jednak strasznie monotonna i nudna ze względu na długie proste... natomiast szlak od źródła Nysy, jest bardzo zróżnicowany, niemal górski na początku, sporo lasów, krętych dróg rowerowych i przede wszystkim kilka ciekawych, bardzo ładnych miasteczek po drodze, a przed samym Forst mamy też spory odcinek po wale... jakby to powiedzieć, jest tam dla turystów dużo więcej atrakcji, no i rowerzystów jest tam więcej... tym którzy nie jechali jeszcze od początku tego szlaku serdecznie polecam wypad w te rejony, tylko nie gońcie całym szlakiem w trzy dni, zarezerwujcie sobie na niego przynajmniej tydzień, bo jest tam co zwiedzać :)
  • DST 45.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 maja 2014

Bielawa Dolna - Bad Muskau

No to wstaliśmy w miarę z rana... no prawie z rana, bo z samego rana to było bialutko, jakby jakiś przymrozek czy coś... zjedliśmy śniadanko: jajecznica na czosnku z czerwoną papryką :) spakowaliśmy się, Artur zbijał bąki koło przeprawy, a my pojechaliśmy zwiedzać wioskę...


były różne atrakcje :)


widok z góry na staw...




w wiosce było też specjalne miejsce w którym prowadzone są warsztaty z dłubania w drewnie...


knajpa... tylko ciężko powiedzieć, czy to tylko ozdoba, czy może w sezonie działa....




Burek, pogłaskać się nie dał, ale za to zaprzyjaźnił się z moją sakwą...


niestety nie mieliśmy okazji wypróbować tej tratwy z dwóch wann... a szkoda :(


ścieżka dydaktyczna...




stołóweczka...


spis atrakcji... znaczy się drogowskaz :)


Bielawa Dolna to bardzo ciekawie zrobiona wioska tematyczna, która powinna przyciągać turystów... niby wszystko fajnie, tylko odnieśliśmy wrażenie, jakby ludzie którzy tam mieszkają tych turystów, którzy mogą zostawić u nich kupę pieniędzy, wcale nie chcą... noclegów brak, zjeść nie ma gdzie, aż dziw, że nikt tam nie prowadzi kempingu czy chociaż pola namiotowego... no ale przecież lepiej ponarzekać, że ciężko, że bezrobocie i pracy nie ma... takie nasze przemyślenia... no to lecimy dalej...




tymczasem okazuje się, że prawdziwy Raj jest tuż za granica w Niemczech...


Nazywał się to Kulturinsel Einsiedel... najpierw natrafiliśmy na kemping, ot toalety z których chyba każdy skorzystał ;)


Można było spać we własnych namiotach, albo w ... :)


W takim dużym, znajdowało się chyba 8 takich mniejszych... było czysto i zapewne dużo cieplej... znaczy się, byłoby :)


A potem wejście do samego centrum rozrywki... niestety za Euro, całkiem sporo Euro... może gdybyście chcieli spędzić tam cały dzień, ale mieliśmy pewnie max godzinę, więc pojechaliśmy dalej...


wcześniej były już konie, to przyszedł czas na wielbłąda... :)


oni tam wszędzie zapraszają rowerzystów, bo chcieć to móc i kasa płynie...


Rothenburg...


Luftahrt-technisches Muzeum... samolociki...










samochodziki...


i silniki...


Zakole Nysy...




Nawet po Polskiej stronie w miejscowości Przewóz (pojechaliśmy tam bo u nas w niedzielę łatwiej kupić jedzenie) był hotel z kempingiem polecany przez ADFC - to taki niemiecki Rowerowy Szczecin ;)


i wieżę mieli...


i od środka...


no i w końcu dojechaliśmy do Bad Muskau... :)


zrobiliśmy mini zwiedzanie...




i pojechaliśmy na kemping, który był w w Kobeln 3 km dalej, z myślą że się rozbijemy i wrócimy na zwiedzanie bez bagaży... tym bardziej, że Artur coraz mocniej schorowany wyglądał, jakby tracił z nami kontakt... no to się rozbiliśmy i wróciliśmy... ja z Krzyśkiem, Artur chory, Wanda zmarznięta wybrała w miarę ciepłą jadalnię...








Jeżeli chcecie się kiedyś wybrać na zwiedzanie Murżakowa, to w zasadzie możecie spokojnie zostać po niemieckiej stronie... jest tam Pałac, park z dodatkowymi atrakcjami, jeździ kolejka wąskotorowa, ładna starówka, wszystko wygląda bardzo okazale i utrzymane jest w czystości... natomiast po polskiej stronie jest po prostu ładny park, no chyba że mostek nad strumieniem można uznać za jakąś atrakcję, tudzież ruiny których już nie ma... no dobra, są też górki z których rozpościera się bardzo ładny widok :)

  • DST 87.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 maja 2014

Hradek - Bielawa Dolna

To była ciepła noc pod dachem... nie wiem co robili chłopaki w swoim pokoju, ale Artur rano wstał jeszcze bardziej schorowany niż był wcześniej... wieczorem dnia poprzedniego posiedzieliśmy sobie jeszcze na pogaduchach i ustaliliśmy plan działania na dzisiaj... pobudka o 6:00 i godzinę później wyjazd... no ale z rana zrobiliśmy jednak godzinne opóźnienie... zaczęliśmy od wyruszenia na trójstyk granic...


ponieważ Artur zapomniał z pokoju zatyczki od kamerki wróciliśmy jeszcze na moment do Krystyny...


i pojechaliśmy dalej do Zittau... patrząc na nasze dzienne przebiegi zastanawialiśmy się czasem czy jak tak dalej pójdzie to nie będziemy szukać tam noclegu... :P


W Żytawie jeździ zabytkowy pociąg, na który mieliśmy przyjemność natrafić :)


było też miejsce które powinien koniecznie odwiedzić Misiacz :)




no to trochę sobie pojeździliśmy po tym uroczym miasteczku...


rowerowa Pani listonosz....


zajechaliśmy też do Muzeum św. Krzyża ...


gdzie w kościele można było zobaczyć zabytkową Zasłonę Wielkopostną z 1472 r.


zabytkowy most na wyjeździe z miasta...


bardzo ciekawa zabudowa w niemieckich przygranicznych miasteczkach...


na trasie trafiliśmy na fajną miejscówkę na obiad, więc odbyło się gotowanie... tym razem na szybko: tortelloni z białymi szparagami i sosem holenderskim, oczywiście odpowiednio przyprawione... tak, wozimy ze sobą na wyjazd przyprawy :)


i ekipa znowu na trasie...




Kloster St. Miarienthal


Zdarzają się jednak momenty, kiedy Monter sam pozuje do zdjęć... z reguły dzieje się to po zakupach... ach, ta radość na twarzy i w rękach :)


ooooo, znowu kotek :)


to tutaj Krzychu znalazł telefon, który oddaliśmy w dobre ręce...


Artur pognał gdzieś do przodu, a my skręciliśmy na małe zwiedzanie nieco większej maszyny...




były też inne, nieco mniejsze eksponaty...


taki ładny stał przy drodze, że nie mogłem się nie zatrzymać :)


Za nim zabraliśmy się za zwiedzanie Gorlitz, postanowiliśmy wpaść do Zgorzelca, chłopaki wyczytali gdzieś info o tanim kempingu... kemping był, a w zasadzie parking z kempingiem, ale miejsc pod dachem brak, a cena 30 zł za osobę w namiocie skutecznie nas odstraszyła...






i już jesteśmy w tej ładniejszej części miasta po zachodniej stronie granicy...


stare miasto robi duże wrażenie...






czarny orzełek


hmmm... ale co robiła Pani po lewej?


Wanda nasz główny hamulcowy wycieczki, postanowiła poszukać jakiejś kawiarni co by zrobić przerwę na coś słodkiego... no i z dala zobaczyła napis "backerei"... no niestety była nieczynna a zapowiadało się ciekawie :)


i ta w tym młynie także...


więc pojechaliśmy dalej... tym razem na nocleg udaliśmy się do Polski, się poszuka, to się znajdzie... w zasadzie znaleźliśmy w internecie, że gościu ma pokoje dość tanio, Artur zadzwonił i pojechaliśmy przez Pieńsk do Stojanowa... ale w międzyczasie okazało się, że już zajęte, no bo co tam... ale zaproponował nam jeszcze nie do końca wykończony jeden pokoik, tyle że bez dostępu do toalety... więc kupiliśmy u niego jajka od szczęśliwych wolno biegających kurek i pojechaliśmy dalej... znaleźliśmy coś w internecie, że w następnej miejscowości będą dwa...  na wyjeździe ze Stojanowa napotkaliśmy kolejnego Misiacza...


z kolegą był...


Bielawa Dolna... okazała się całkiem fajną wsią... taka wioska tematyczna z pomysłem... był bar (już nieczynny) mnóstwo fajnych rzeźb i plan, według którego były dwa miejsca noclegowe z pokojami - ale przecież nie przed sezonem...


a że zaczęło się ściemniać postanowiliśmy poszukać odpowiedniego miejsca na nocleg przy rzece, gdzie ponoć była przeprawa...


i była.. i to jaka ładna :) i można było przebierać w miejscówkach do spania na dziko... padł nawet pomysł, żeby tam na górze pod dachem... ale było zbyt ciasno...


a to już widok z naszego obozowiska... rozbiliśmy namioty, ugotowaliśmy ciepłe żarełko, tym razem zupa pomidorowa z puszki... i poszedłem z Krzyśkiem na zdjęcia :)


po co robić jedno zdjęcie ze statywu, skoro można sobie rzecz utrudnić i zrobić składankę z 15 ujęć na obiektywie 135mm :) ale za to efekt jakby nieco lepszy :) tak wiozłem, ze sobą statyw, duży i ciężki... i aż tego jednego wieczoru go użyłem...


księżyc... jakby się dobrze przyjrzeć, to bardzo ciekawe zjawisko...


Tego dnia przejechaliśmy więcej km, niż w ciągu dwóch poprzednich razem :)
Dobranoc.
  • DST 89.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 maja 2014

Liberec - Hradek nad Nysą

Pogoda z rana nie napawała optymizmem, temperatura także... a już tym bardziej mina Krzyśka z samego rana, który co by nie słuchać bębnienia deszczu w namiot rozbił się pod dachem...


Artur i jego m1, a w zasadzie m1/2 :P


Śniadanko, tym razem w promocji były małe jogurciki... zestaw uzupełniony o jabłko i winogrona...


Takich trzech jak ich dwóch, to nie było ani jednego...


Liberec, rzecz jasna...



Bardzo przydatna rzecz w jednej latarence...


Szczególne polecenia są czeskie piekarnie, wypieki mają wyborne :)


jaki znajomy model tramwaju...


i co dalej... no dalej pod górkę :)


pogoda z każdą godziną była coraz bardziej uciążliwa, więc tego dnia nasza wycieczka dwa razy odwiedziła Decathlona.... rękawiczki miały największe wzięcie... Monter jak zwykle znalazł drogę na skróty....


kotek... kilka ich spotkaliśmy po drodze, więc będą się pojawiały w kolejnych relacjach...


owce też :)




niby zwykłe ruiny jakiejś tam fabryki...


no właśnie, ale jakiej...


trasa w końcu zaczęła się wić wzdłuż brzegów Nysy...


Chrastawa...




Potem zjedliśmy obiad w miejscowości Bily Kostel nad Nisou, tani i dobry... Wanda obżarła się bramborami a my znowu mięsiwo... trzeba przyznać jednak, że czeska kuchnia jest dość tłusta i mięsista... potem okazało się że pogoda może być jeszcze gorsza więc zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, a że w Czechach nam się podobało znaleźliśmy kemping - co prawda recepcja była już zamknięta, więc poszliśmy na pokoje do pensjonatu, który funkcjonował w tym samym miejscu... ogólnie padało i temperatura miała w nocy spaść poniżej zera, a że było dość tanio i ciepło w pokojach, to nie trzeba było nas dwa razy namawiać :) tym bardziej, że Artur już wyglądał na schorowanego...
  • DST 41.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 maja 2014

Jablonec - Liberec

No to wróciliśmy z majówki, nieco dłuższej niż zwykle... ostatnia wycieczka przed sezonem ślubnym zaliczona, a teraz trzeba będzie jakoś przetrwać do II połowy sierpnia... tak więc czas zabrać się za systematyczne dodawanie relacji z kolejnych dni, co by mnie znowu z tym jesień nie zastała...
Tak więc ja, Wanda, Krzysiek i Artur wybraliśmy się na szlak Odra-Nysa... wyjeżdżając pociągiem w czwartkowe popołudnie już na wieczór, przy odrobinie szczęścia i uprzejmości czeskich kolejarzy, po zaliczeniu kilku przesiadek w Angermunde, Berlinie, Chociebożu, Żytawie, Libercu i jeszcze jednej gdzieś tam w Czechach dotarliśmy do Jabłońca nad Nysą...


Czeskie pociągi wcale nie odbiegają jakością od niemieckich, zwłaszcza pod kątem możliwości zabrania większej ilości rowerów :)


W Libercu mieliśmy 4 minuty na przesiadkę, czyli dokładnie tyle ile wynosiło nasze opóźnienie, ale czeska Pani konduktor poinformowała nasz kolejny pociąg co by na nas poczekali, a że nie mogliśmy za bardzo znaleźć odpowiedniego peronu, to nawet po nas wyszli :)
Potem już tylko wypłata gotówki w bankomacie i do kempingu, który zlokalizowaliśmy tylko dlatego, że ktoś już tam spał :)


Miejsce kempingu to zwykle gospodarstwo domowe, ale urocze, dość wysoko położone, ze stadniną koni... rano jeszcze przy dobrej pogodzie pakowanie, Krzysiek coś tam grzebał przy moim rowerze....


Wanda uczyła Artura obsługi kamerki Go Pro...


a ja niepostrzeżenie czmychnąłem na zdjęcia koników, których stadnina była w naszym gospodarstwie...




gdy konikami w międzyczasie opiekowały się dzieciaki, one postanowiły zaopiekować się trawą na naszym obozowisku... :)


Potem było zwiedzanie Jabłońca...




Rynek






Gdy Artur poszedł do muzeum, Krzysiek szlajał się po mieście, my postanowiliśmy zjeść drugie śniadanie... no właśnie, Wanda mnie męczy żebym zaczął pisać co jemy, tak więc: jogurt naturalny (lub inny owocowy z promocji), musli i owoce - najlepiej sezonowe, akurat były truskawki i morele, dobrze pasują też banany :)


Z Jabłońca ruszyliśmy w kierunku Nowej Wsi, aby dotrzeć do miejsca źródła Nysy, czyli początku szlaku rowerowego Odra-Nysa... było przeważnie pod górę ale za to z ładnymi widokami i pięknym lasem..


i już na miejscu...




Ruszyliśmy szlakiem, który na początku ma chyba tyle samo podjazdów co i zjazdów, a na dodatek w międzyczasie dopadł nas deszcz więc schroniliśmy się na przystanku czyli tzw. Zastawce... my tam gadu gadu, a Krzysiek już zupkę gotuje... :)


a że nie bardzo chciał się podzielić z Wandą....


to pojechała z marnym skutkiem poszukać jakiejś knajpy...


ja za to postanowiłem sprawdzić jak mocno pada... noooo mocno padało... ;) Krzyśka chyba zatrudnię na pół etatu do robienia zdjęć :)


Po około godzinie ruszyliśmy dalej...




Punkt widokowy...


Widoki napawały chęcią do jazdy... panorama Jabłońca składana z 18 zdjęć wykonana na obiektywie 135 mm


Oznakowanie szlaku raczej bez zarzutu...


zrobić zdjęcie podczas zjazdu przy prędkości około 40 km/h jedną ręką trzymając kierownicę, drugą aparat i patrząc przez wizjer to wcale nie łatwa sprawa... ale te kilometry praktyki ;)


Wandziocha, niby zmęczona ale turlała się do przodu... szczególnie że znaleźliśmy fajną knajpkę, my obżarliśmy się mięsiwem, a Wanda chyba jakimś gołąbkiem...


Artur co jakiś czas motywował ją nagrywaniem na kamerkę... czekając aż stanie...


tyle że jak stanęli, to oboje... tłumaczył się że niby ma blat od kolarki... :P


a czekając na nich na górze udaliśmy się z Krzyśkiem na mały rekonesans pobliskiego lasu...


z Krzyśkiem to jest taki problem, że nie lub jak mu się robi zdjęcia, wręcz ich unika... i trzeba podstępem, a to z ukrycia, a to jak coś zobaczy i o tym mówi to wtedy łatwo go pociągnąć za język, aby pokazał gdzie to było... oooo chyba tam :)


Pan Pompa...


albo ktoś ma za dużo kubków, albo nie ma w domu suszarki ;)


ładnych widoków tego dnia nie brakowało...


nooo, moja małżonka jeszcze się uśmiecha :)


Niemcy mówią "Radfahren absteigen" a Czesi jakoś tak bardziej po ludzku...


Na wieczór dotarliśmy do Liberca i pojechaliśmy szukać kempingu... jeżeli ktoś myśli, że po Szczecinie z powodu kilku górek ciężko się jeździ, to tylko dlatego, że nie był w Libercu :P




No i pierwszy dzionek dobiegł końca :)
  • DST 47.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Muritz - dookoła jeziora dzień 2.

Po 12 godzinach snu w ciepłym namiocie, nasze śpiworki okazały się za ciepłe na 10 stopniowe temperatury w nocy, wstaliśmy co by ruszyć dalej, znaczy się znaleźć jakieś śniadanie :)


najpierw ścieżynką przez las...


a potem już po często spotykanym asfalcie...


a śniadanko znaleźliśmy w Vipperow, w knajpce nad samym jeziorkiem...




gdzie serwowano rybki prosto z kutra...




pomiędzy Rechlin a  Hafendorf znajduje się Luftfahrttechnisches Museum -  muzeum zardzewiałych samolotów jak je Wanda nazwała... podczas ostatniej wizyty było zamknięte, więc skorzystałem z okazji i wydając 5 ojro postanowiłem je zwiedzić...






ale jak się okazało nie tylko samolotów, były też samochody, łodzie i mnóstwo innej drobnicy...


no i był też rower... albo w zasadzie dwa w jednym...






tak więc ja zwiedzałem muzeum a Wanda w tym czasie... :)


daleko nie ujechaliśmy, bo przy Bolter Schleuse zwabiła nas knajpka rybka z fiszbułami, tej samej marki co w Vipperow, więc nie trzeba było nas dwa razy przekonywać...


a kilometr dalej była promocja na ciastka z kawą... no cóż, trzeba było uzupełnić poziom cukru we krwi :)


nasze fahhrady spotkały kolegów...


co jakiś czas były punkty widokowe z czatowniami do obserwacji zwierząt...




i ja, żeby nie było... :)




i znowu skróty...




w niektórych czatowniach to mógłby stacjonować cały pułk wojska... :)








i już w pobliżu Waren...


prognoza pogody mówiła o przelotnych deszczach po południu, za to słoneczko grzało tak mocno, że do menu dopisaliśmy lody :)










Zapakowaliśmy graty do auta i zaczęliśmy wracać, Wanda jednak po drodze wypatrzyła, że w pobliżu Mallin jest Slawendorf - wioska słowiańska i jest tam dzisiaj jakiś festyn, więc może by tak... :)






impreza miała się już ku końcowi, ale zdążyłem jeszcze wypróbować szczudła...


co wcale nie jest takie łatwe... :)




Co do jeziora Muritz, to szczerze polecam objechanie go, bo okolica urocza i pod każdym względem przygotowana pod turystów... no a rybki... mmmm... nawierzchnia zróżnicowana, ale z reguły bardzo dobra...

jak kto ma ochotę na więcej zdjęć, to pełna fotorelacja znajduje się tutaj: fotorelacja Muritz
  • DST 43.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 kwietnia 2014

Muritz - dookoła jeziora dzień 1.

To była wycieczka w iście świątecznym klimacie, powolutku co by z lekka rozruszać Wandy nogi ale nie przeciążyć achillesa, z mnóstwem odpoczynków i pysznego jedzonka :) no i przede wszystkim z namiotem :)
Zaczęliśmy od uroczego Waren, gdzie zostawiliśmy nasze autko i pojechaliśmy najpierw na zwiedzanie miasta...








a potem na szlak dookoła jeziora w stronę przeciwna do ruchu wskazówek zegara... :)




przerwa na paprykę i pomidorki...


wiosna w pełni...


a to rowery na silniki spalinowe... a jacy szczęśliwi rowerzyści :)


w międzyczasie w celach rehabilitacyjnych odbywało się moczenie achillesa w lodowatej wodzie :)




mimo tego że były święta, na szlakach pełno rowerzystów aktywnie spędzających ten okres... przed wyjazdem martwiliśmy się, czy będzie gdzie zjeść fiszbułę, i można było... wszędzie :)


i jasno trzeba powiedzieć, że to rowerzyści stanowili większość klienteli restauracji...






królowa żabcia :) każdy mógł kupić sobie swoją królową ;)


czasem zjeżdżaliśmy z głównego szlaku, aby zobaczyć co tam słychać na szlakach pieszych...










w królestwie rzepaku...


Wanda nie chciała się zgodzić na zdjęcia w rzepaku, ale jeszcze nie wiedziała, że po drodze mamy skróty po szlaku alternatywnym który wiedzie po... :)


mostek a'la Monter :) przeprawa była miła i przyjemna...


i znowu nad wodą, a w zasadzie na sianie... a w zasadzie na jednym i drugim :)


ktoś miał pomysła, było wygodnie i do tego chroniło z tyłu od wiatru... tyko jeszcze ta temperatura wody... ;)


w oddali Robbel...


które jest równie piękne co Waren, a może nawet i bardziej...






był pyszny szparagowy obiadek, choć porcja nieco głodowa...






jajek znowu nie było, był jeno smalczyk...


jako że zbliżał się wieczór zaczęliśmy oglądać się za noclegiem, który znaleźliśmy w Zielow, spokojny camping w małej miejscowości za jedyne 10 ojro za nas oboje...


no to się rozbiliśmy i... poszliśmy spać :)
  • DST 51.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 kwietnia 2014

Świnoujście - Kołobrzeg po R10

No to kolejny wypad na R10 w odstępie tygodnia czasu, tym razem z chłopakami w nieco szybszym tempie, ale za to z mnóstwem odpoczynków i zwiedzania... muszę przyznać, że jadąc w drugą stronę zobaczyłem kilka rzeczy które przegapiliśmy w ubiegłym tygodniu... jako że był 13. kwietnia, to wyjeżdżając z domu na pociąg o 5:27 zapomniałem aparatu i przez myśl mi przeszło, że przecież jadąc z chłopakami za dużo zdjęć nie zrobię, więc może nie warto się wracać, ale w sakwie z aparatem był jeszcze portfel... no i poza tym pomyliłem się, to była udana fotograficzna wycieczka :)

Świnoujście...


jadać po R10 przez las nawierzchnia jest całkiem niezła... po drodze jeszcze zajechaliśmy nad morze zobaczyć jak się ma budowa Gazoportu... a potem lasem do Międzyzdrojów...


po drodze zobaczyliśmy stanowisko dowodzenia baterii Goben, obecnie wieża jest wykorzystywana przez strażaków...




małe kałuże nie robiły na nas wrażenia...








ostatni odcinek przed Międzyzdrojami wiedzie po płytach, na szczęście da się przejechać boczkiem :)


po drodze zaliczamy jeden z bunkrów...


Krzychu w Międzyzdrojach spotkał starego znajomego...


okazało się, że to także kolega Huberta ;)


dalej pojechaliśmy przez zagrodę Żubrów, która to w niedziele jest nieczynna, no i dalej lasem w kierunku Warnowa...


Krzychu daj spokój, zostaw ta mapę, po co nam te skróty... ;)


no i w końcu ja postanowiłem być na jakimś zdjęciu, fotograf Monter spisał się na medal :)




po sesji zdjęciowej nad Jeziorem Czajcze zjechaliśmy z asfaltu i do Kołczewa udaliśmy się po R10, nieco wyboistej...


ale za to jadąc do Kołczewa minęliśmy przepiękną aleję drzew...


trochę piachu na promenadę nasypało...


odpoczynek, jeden z wielu tego dnia... a co to, kto mi to podrzucił do sakwy??? Trudno, jak trzeba to wypiję ;)


lasem z Dziwnowa do Pobierowa...






przed Łukęcinem zrobilismy z Monterem skróty, odbiliśmy z R10 udając się w kierunku morza, gdzie natknęliśmy się na dużo lepszą drogę, szczególnie pod kątem widoczków... z chłopakami połączyliśmy się w Łukęcinie...


i dalej już całą piątką dalej robiliśmy nadmorskie skróty :)


po jakimś czasie, wróciliśmy na R10 :)






Krzychu zawsze narzeka jak mu się robi zapowiedziane zdjęcia, mówi żeby robić z ukrycia... mówisz i masz :)


kolejny piękny odcinek, pomiędzy Trzęsaczem a Rewalem :)






W wielkiej rybie :)


Latarnia morska w Niechorzu...


a tuz obok park miniatur... i znowu zdjęcia robił Krzychu :)




Krzychu robił zdjęcia, bo postanowiliśmy nieco zaoszczędzić i... a udokumentował to między innymi Hubert :)


następnie mała sesyjka nad morzem...




pogromca wszystkich ptaków, Jacek :)


potem z Niechorza do Pogorzelicy nowym szlakiem wzdłuż kolejki wąskotorowej...


Sójka


dworzec w Pogorzelicy...


tym razem jadąc przez poligon postanowiliśmy ominąć brukową część i pojechaliśmy po szutrówce, dobrej szutrówce, bo skoro nie schodziliśmy tam z 25km/h, aż dziw że zrobiłem podczas jazdy zdjęcia, to znaczy że była to niezła szutróweczka :)






wracając znowu na szlak, cofnęliśmy się jakieś 200 metrów na punkt widokowy, niby był odpoczynek, a chłopaki zapierdziel mieli...


Panie rezyseze... dobrze jedziemy??? ;)




zaliczyliśmy jakieś 400 metrów bruku i znowu uciekliśmy w las...


i Mrzeżyno...


potem był jeszcze posiłek u rybaków w Dźwirzynie i jazda znaną już dobrze asfaltową drogą rowerową do Kołobrzegu... a że gnaliśmy na pociąg, to zdjęcia z tego odcinka można obejrzeć w poprzedniej relacji :) wróciłem zrypany jak koń po westernie, następnego czułem jakbym miał nogi z betonu, ale warto było :) to co chłopaki, gdzie jedziemy następnym razem? ;)

  • DST 125.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 kwietnia 2014

Szlakiem R10 - dzien 2.

No i dzień kolejny, który wstał jakby mocno wczorajszy, znaczy się zamglony... a więc wstaliśmy, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w poszukiwaniu śniadania... plan był taki: ryba w bułce :)




częściowo jechaliśmy Szlakiem ku Słońcu, a słońca ani widu ani słychu...


do Rogowa prowadziła nas asfaltówka rowerowa, przez miejscowość kostka, a potem tłukliśmy się razem z autami po tych nierównych płytach...


w Dźwirzynie mieliśmy telefoniczny kontakt z Monterem który goniła za nami od Kołobrzegu... a że sporo mu jeszcze zostało, a nasze tempo ze względu na Wandy nogę nie było porażające, ruszyliśmy przez zrobiona przez poligon trasę turystyczną... najpierw po ddr przy drodze z kostki brukowej...


następnie trasa po około 3km zjeżdża do lasu na szutrówkę... jest nawet jakby lepiej, a przede wszystkim ładniej... co jakiś czas spotykamy też specjalnie przygotowane miejsca do odpoczynku... przeraża tylko ilość użytego betonu i stojaki typu zemsta murarza ;)






ale za to dookoła bardzo ładnie :)




no i niestety wracamy na bruk, tym razem już bez ddrki...




był tez taki znak schodzący z bruku na piękną szutrówkę, ale bez informacji dokąd... nie zaryzykowaliśmy, a szkoda, bo później zobaczylismy kolejny taki wjazd... szutrówką najprawdopodobniej można ominąć ten holerny bruk, ale też i punkt widokowy... w każdym bądź razie do zbadania następnym razem...

punkt widokowy... po prawej morze... naprawdę :)




punkt widokowy i miejsce do odpoczynku... są też wiaty :)


i mapa


a potem dalej po bruku...


po kilku km nawierzchnia poprawi się na taką z płyt...




zbliżając się do Niechorza mijamy rezerwat Liwia Łuża, na którym mnóstwo jest głośnego ptactwa...




w Niechorzu w trakcie sezonu znowu będzie działać kolejka wąskotorowa, a wzdłuż niej do Rewala prowadzi piękna nowa rowerowa asfaltóweczka... :)


na trasie kolejki odnowiono tez dworce...


postawiono wiaty na rowery, chyba nawet na wielbłądy... że tak powiem gmina zrobiła to na bogato... i już wiadomo skąd mają takie zadłużenie... my natomiast zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek, a w międzyczasie dołączył do nas Krzysiek :)







postawiono też na ekologię, niestety mieliśmy o 9 butelek za mało...


w Rewalu odnowione kilka miejsc dla turystów...




i nawet zegar działa poprawnie...


zjechaliśmy z rowerówki z głównej drogi i do Trzęsacza pojechaliśmy szlakiem nad samym morzem...






w Trzęsaczu można było kupić takie cudo...


do Pobierowa prowadziła nas leśna droga...


ot Ci reklama... ;)


za Pobierowem było troszkę dziurawego asfaltu...


i dalej znowu leśna droga...


a co oznacza ten znak, że zakaz picia piwa nie dotyczy rowerzystów??? ;)




na drodze leżało trochę gałęzi, które zrobiły w Krzyśka błotniku małe kuku...




dojechaliśmy do Międzywodzia, skąd z głównej drogi skręciliśmy w lewo kierując się na Wolin...


Do Unina po jednej stronie drogi jest polbrukowa, krzywa ddrka, na szczęście nie po naszej stronie drogi, więc asfaltem po którym prawie nikt nie jeździ, przy najmniej o tej porze roku udaliśmy się do celu, co by zdążyć na pociąg... no i udało się :)

Trasa nadmorska R10, no cóż jest ok, może nie tak turystyczna jak w Niemczech, ale momentami są bardzo ciekawe odcinki: Osieki-Mielno, Ustronie Morskie- Rogowo, Mrzeżyno-Rewal które gorąco polecam na wycieczkę rowerową :)
  • DST 80.00km
  • Sprzęt Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl